Spaliśmy w Auberg Sahara i jak to mieliśmy w zwyczaju, wcześnie rano opuściliśmy bezpieczne schronienie udając się w kierunku Senegalu.
Postanowiliśmy ominąć przejście graniczne w Rosso i pojechać przez Diamę.
Żeby tam jednak dotrzeć czekał nas 40 km off road, pod warunkiem, że skręcilibyśmy w dobrą drogę...
Popełniliśmy jednak błąd i z 40 km zrobiło się 80 w potwornym słońcu, bez możliwości zatrzymania się w cieniu.
Nie będę się rozpisywał, może kiedyś w większym dzienniku.
W skrócie: Seweryn zderza się z krową, ja tracę przytomność z przegrzania i odwodnienia.
Trafiamy na nieuczciwych żandarmów.
Finalnie trafiamy do hotelu w Saint Louis (już w Senegalu żeby wylizać rany)
Po pół dniowym odpoczynku wyruszamy przez cały Senegal w kierunku Gambii.
Im dalej na południe, tym bardziej zielono.
A ludzie coraz przyjaźniej nastawieni
Oszałamiają nas kolorowe stroje kobiet, chaty z trzciny i słomy i wilgotność powietrza...
Takiej właśnie Afryki pragnąłem
W końcu docieramy do półmetka naszej podróży, przekraczamy granicę Senegalską i wjeżdżamy do Gambii.
Jeszcze tylko przeprawa promowa.
W oczekiwaniu na prom poznaję Ami i jej córeczkę Aichę.
Podobają im się zdjęcia mojego synka, a ja rozmawiając z nimi czuję, że było warto tu przyjechać.
Seweryn w tym czasie rozmawia przy brzegu z młodym człowiekiem, którego światopogląd i dojrzałość zadziwia nad do dziś.
A potem pozostaje tylko wjechać na prom i przepłynąć rzekę Gambia
I jeszcze jakieś 35 kilometrów szutrów i będziemy w Somie... ale o tym następnym razem...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz