13.09.2010 (poniedziałek) godz. 19:15
KLUB PODRÓŻNIKA CKiW i Koła PTTK „Chałupa”
„Projekt Gambia 2010 – 21 tysięcy km motocyklowej podróży do Afryki"
O wyprawie opowiedzą Ewelina i Seweryn Drożdż oraz Marcin Haladyn
Spotkanie odbędzie się w:
Centrum Kultury i Wypoczynku w Andrychowie
ul. Krakowska 35
34-120 Andrychów
Informajcja na stronie CKiW
środa, 8 września 2010
Relacja część 8 - Marcin
Wyjeżdżamy z Somy o poranku przy akompaniamencie kolejnej tropikalnej burzy.
Przed nami kolejne tysiące kilometrów, ale teraz będzie już łatwiej bo wracamy do domu, chociaż nieco okrężną drogą.
Na początek jedziemy znów przez Senegal
Tym razem przekraczamy granicę między Senegalem i Mauretanią w Rosso korzystając z promu i pomocy słono opłacanego przewodnika.
W Mauretanii znów cieszymy się jak dzieci z piaskownicy
I szukamy choć odrobiny cienia, czasem nawet przez 40-60 km
W Akfenirze tym razem śpimy "u Paula włocha" gdzie jemy pyszny obiad, zastanawiając się jaki będzie za niego rachunek.
Motel/hotel położony jest nad samym oceanem.
Polecamy wszystkim którzy tam jadą, rachunek był całkiem znośny.
Następnego dnia mkniemy przez Saharę Zachodnią pożywiając się wielbłądzim mięsem...
Po drodze do Marakeszu odwiedzamy tzw "mały Marakesz" gdzie motorami jeździmy wąskimi uliczkami medyny
Aż w końcu dojeżdżamy do Marakeszu
Tam poznajemy Osamę, który jak przystało na motocyklistę znalazł nam świetny tani nocleg i przede wszystkim pokazał nam Marakesz nocą...
Nie obyło się oczywiście bez sytej kolacyjki
O 5 rano wybrałem się jeszcze na spacer po uliczkach medyny
Kolejnego dnia pędziliśmy w kierunku Ceuty
Ale na nocleg zatrzymaliśmy się jeszcze w górskim mieście Chefchaouen gdzie podziwiałem jedyną w swoim rodzaju niebieską medynę, a Seweryn i Ewelina uczyli się arabskiego
A następnego dnia w Ceucie kupiliśmy bilety na prom i... wracamy na stary kontynent...
Żeby jednak nie było zbyt prosto, zamiast do domu to pojechaliśmy do Portugalii
Spaliśmy na najbardziej na zachód wysuniętym przylądku Europy Capo de Roca
To była niedziela, dzień finału mistrzostw świata. wieczorem Hiszpania miała grać z Holandią.
Postanowiliśmy więc finał obejrzeć z Hiszpanami.
Dotarliśmy do San Sebastian i tam w małym barze obejrzeliśmy mecz.
Po kryjomu kibicowaliśmy drużynie holenderskiej.
Następnego dnia, w deszczu brnęliśmy przez Francję, aż do Szwajcarii.
Spaliśmy pod Zurichem.
Tam też zaliczyłem ostatnią parkingową glebę, łamiąc lewy podnóżek.
I w końcu ostatni dzień wyprawy.
Jechaliśmy najpierw przez Szwajcarię, ostatnia relacja do radia wypadła z Niemiec, później tylko Czechy i polski Cieszyn gdzie czekali na nas przyjaciele i rodzina.
Przed nami kolejne tysiące kilometrów, ale teraz będzie już łatwiej bo wracamy do domu, chociaż nieco okrężną drogą.
Na początek jedziemy znów przez Senegal
Tym razem przekraczamy granicę między Senegalem i Mauretanią w Rosso korzystając z promu i pomocy słono opłacanego przewodnika.
W Mauretanii znów cieszymy się jak dzieci z piaskownicy
I szukamy choć odrobiny cienia, czasem nawet przez 40-60 km
W Akfenirze tym razem śpimy "u Paula włocha" gdzie jemy pyszny obiad, zastanawiając się jaki będzie za niego rachunek.
Motel/hotel położony jest nad samym oceanem.
Polecamy wszystkim którzy tam jadą, rachunek był całkiem znośny.
Następnego dnia mkniemy przez Saharę Zachodnią pożywiając się wielbłądzim mięsem...
Po drodze do Marakeszu odwiedzamy tzw "mały Marakesz" gdzie motorami jeździmy wąskimi uliczkami medyny
Aż w końcu dojeżdżamy do Marakeszu
Tam poznajemy Osamę, który jak przystało na motocyklistę znalazł nam świetny tani nocleg i przede wszystkim pokazał nam Marakesz nocą...
Nie obyło się oczywiście bez sytej kolacyjki
O 5 rano wybrałem się jeszcze na spacer po uliczkach medyny
Kolejnego dnia pędziliśmy w kierunku Ceuty
Ale na nocleg zatrzymaliśmy się jeszcze w górskim mieście Chefchaouen gdzie podziwiałem jedyną w swoim rodzaju niebieską medynę, a Seweryn i Ewelina uczyli się arabskiego
A następnego dnia w Ceucie kupiliśmy bilety na prom i... wracamy na stary kontynent...
Żeby jednak nie było zbyt prosto, zamiast do domu to pojechaliśmy do Portugalii
Spaliśmy na najbardziej na zachód wysuniętym przylądku Europy Capo de Roca
To była niedziela, dzień finału mistrzostw świata. wieczorem Hiszpania miała grać z Holandią.
Postanowiliśmy więc finał obejrzeć z Hiszpanami.
Dotarliśmy do San Sebastian i tam w małym barze obejrzeliśmy mecz.
Po kryjomu kibicowaliśmy drużynie holenderskiej.
Następnego dnia, w deszczu brnęliśmy przez Francję, aż do Szwajcarii.
Spaliśmy pod Zurichem.
Tam też zaliczyłem ostatnią parkingową glebę, łamiąc lewy podnóżek.
I w końcu ostatni dzień wyprawy.
Jechaliśmy najpierw przez Szwajcarię, ostatnia relacja do radia wypadła z Niemiec, później tylko Czechy i polski Cieszyn gdzie czekali na nas przyjaciele i rodzina.
Subskrybuj:
Posty (Atom)